Niestety, nie był to eliksir szczęścia...
Poczuł to niemal natychmiast po wypiciu. Kichnął donośnie, obsmarkując przy tym swoją rękę, którą nie zdążył zatkać sobie nozdrzy. Okazało się, że dobrze uczynił, bo flegma była w istocie czymś na wzór kwasu, który wypalił dziurę w kubraku i dywanie.
Po wielu, jakby się mogło zdawać postronnym obserwatorom; chwilach tortur, jego ciało przeobraziło się w jakiegoś dziwnego stwora. Zdawało mu się, że krzyczy, ale w jego gardle coś straszliwie zapiekło i nie mógł wydać przez nie żadnego dźwięku. Przyszło mu cierpieć w kompletnej ciszy.
Gdy transmutacja dobiegła końca, spojrzał swymi wielkimi ślepiami na miny otaczających go ludzi. Wiedział, że coś było nie tak, gdyż zmieniła się jego percepcja wzrokowa i czuciowa, natomiast nie myślał już jak krasnal, lecz mały smoczek. Zupełnie jakby Alhelm nigdy nie istniał, choć w zwierzęcej podświadomości nadal krył się tamten rudzielec... Znał wszystkich i wiedział, gdzie się znajduje, a mimo to wpadł w panikę. Kilka razy kichnął, a z jego pyszczka uniosła się para, bądź co gorsza - dym. Nagle dostrzegł swój rozwidlony ogon, na którego końcach widniały dwa zrogowaciałe kształty, przypominające zaczątki rogów, czy raczej kolców.
Nie będąc dostatecznie zaznajomiony ze swoim nowym ciałem, obrócił się kilka razy, chcąc jednocześnie dogonić swój gadzi ogon. Ten jednak nie dawał za wygraną i cały czas przed nim uciekał, a gdy zdawało się, że w końcu zniknie w młodej paszczce, ciało smoka podskakiwało i Al zaczynał pościg od nowa, tyle że w odwrotnym do tamtego, kierunku.
Gdy zirytowany, w końcu się zmęczył, usiadł w miejscu i zaczął się drapać po rudej brodzie. Używał do tej czynności; tylnej łapy, dzięki czemu przypominał drapiącego się, sporej wielkości psa. Nie wiedział cóż to może być, więc starał się dosięgnąć rudych kłaków, swoim długim wężowym językiem. To również nie dawało pożądanych rezultatów więc zaprzestał swych starań i spojrzał na śmiejącego się Mariusa. Olbrzym zdawał się z tej perspektywy jeszcze większy. Najbardziej przyciągał jego naturalny zapach. Alhelm nigdy wcześniej nie miał aż tak dobrego węchu, teraz jednak nie pamiętał, jaki był wcześniej, gdyż przeważała jego dzika, smocza natura.
Zamachał swoimi małymi skrzydełkami, chcąc wznieść się w powietrze. Niestety, jego ciało było zbyt duże, by mógł się na nich unieść choć o włos. Był jeszcze mały i musiał widocznie podrosnąć. Nagle usłyszał jakiś dziwny syk i pomyślał, że oto zbliża się zagrożenie, ale tego siwego krasnoluda również znał. Podświadomie wiedział, że byli przyjaciółmi, więc przeniósł swój wzrok trochę dalej w kierunku, w którym podążał Jaenid. Nagle dostrzegł Elfkę i spłynęło nań bardzo dziwne uczucie. Nie wiedział... Nie myślał... To był wyłącznie instynkt, który mówił MAMA!
Podbiegł do niej, ale niestety był jeszcze dość nieporadny, więc przewrócił się na dziurze w dywanie, którą to wcześniej wypalił swoją wydzieliną, a czego wówczas nie pamiętał.
Małym, smoczym pyszczkiem wyrżnął o miękki dywan, dzięki czemu nic sobie na szczęście nie zrobił. Padł jak długi przed Luanią. Jego wyciągnięta w kierunku elfki szyja, zdawała się być jeszcze dłuższa, a patrzące w górę oczy, jeszcze większe. Mrugnął nimi na nekromantkę, chcąc tym samym przekazać bardzo ważną wiadomość...
JEŚĆ