Nie ma mowy o przeprowadzce na stałe, nigdy przenigdy nie opuści swojej ukochanej chatki w głębi Lasu Lerven. Ale przyda się jakieś miejsce na przechowywanie tego wszystkiego, co jest przydatne przy wypychaniu zwierząt i produkcji różnych trofeów. Takie, które nawet podczas jej częstych nieobecności będzie strzeżone. I przy okazji stały adres, pod którym mogą jej szukać klienci.
Nie chciała pchać się do samego serca twierdzy. Zdecydowała się na średniej wielkości przybudówkę, przylegającą do wewnętrznego muru, z lekko skośnym, łamanym drewnianym dachem. Pomieszczenie miało tę zaletę, że posiadało dwa wejścia - jedno prowadzące wprost do twierdzy, nieduże drzwiczki, drugie o wiele okazalsze prowadziły na główny plac. Idealnie dla kogoś, kto nie lubi zamkniętych pomieszczeń. Nie zawracała sobie głowy sprzątaniem, do pedantki było jej równie daleko jak do baletnicy. Nie miała zamiaru pytać nikogo o zgodę, po prostu pewnego dnia wprowadziła się do środka z całym swoim wyposażeniem.
Wnętrze przypominało skrzyżowanie stolarni, gabinetu osobliwości i sypialni szalonego alchemika, słowem wyglądało tak, jak pracownia taksydermisty wyglądać powinna. Przede wszystkim było dość mocno zagracone. Wszędzie walały się kawałki drewna różnej wielkości, worki i skrzynki wypełnione nie wiadomo czym, kilka drewnianych beczek i metalowych kadzi, z których czasem się dymiło, futra, skóry, rogi, pazury, pęki różnokolorowych piór, całe wypchane zwierzęta w naturalnych dla nich pozach - jedne pyszniły się w gablotach, inne porzucone skromnie przysiadły na podłodze lub gdzie bądź. Środek zajmował wielki stół, zarzucony schematami, trocinami, ścinkami skór i wszelkiego rodzaju narzędziami, od zwykłych noży poczynając, a na ogromnej pile kończąc. Po kątach poupychane fiolki i pękate buteleczki, zwoje sznurów i rzemieni. W jednym kącie znajdował się nieduży kominek, a w pobliżu rozłożony wprost na ziemi spory siennik. Jeśli właścicielka pracowni akurat znajdowała się w twierdzy, od rana dobiegały stąd hałasy świadczące o wytężonej pracy, a także niezbyt przyjemne dla wrażliwych nosów wonie. Siennik przykryty był pięknym czarnym futrem, jedynym trofeum, z którym Kyinrra za żadne skarby się nie rozstanie, drugą pamiątkę po ciekawskiej pumie w postaci głębokiej blizny nosiła na prawym boku od żeber po biodro. Często pracowała do późna w nocy, o ile w ogóle kładła się spać. A jej towarzysz, młoda ciekawska sroka, polował w okolicy na świecidełka. Drogie panie, radzimy uważać na biżuterię. Kyinrra nie przyjmuje reklamacji.
Nie chciała pchać się do samego serca twierdzy. Zdecydowała się na średniej wielkości przybudówkę, przylegającą do wewnętrznego muru, z lekko skośnym, łamanym drewnianym dachem. Pomieszczenie miało tę zaletę, że posiadało dwa wejścia - jedno prowadzące wprost do twierdzy, nieduże drzwiczki, drugie o wiele okazalsze prowadziły na główny plac. Idealnie dla kogoś, kto nie lubi zamkniętych pomieszczeń. Nie zawracała sobie głowy sprzątaniem, do pedantki było jej równie daleko jak do baletnicy. Nie miała zamiaru pytać nikogo o zgodę, po prostu pewnego dnia wprowadziła się do środka z całym swoim wyposażeniem.
Wnętrze przypominało skrzyżowanie stolarni, gabinetu osobliwości i sypialni szalonego alchemika, słowem wyglądało tak, jak pracownia taksydermisty wyglądać powinna. Przede wszystkim było dość mocno zagracone. Wszędzie walały się kawałki drewna różnej wielkości, worki i skrzynki wypełnione nie wiadomo czym, kilka drewnianych beczek i metalowych kadzi, z których czasem się dymiło, futra, skóry, rogi, pazury, pęki różnokolorowych piór, całe wypchane zwierzęta w naturalnych dla nich pozach - jedne pyszniły się w gablotach, inne porzucone skromnie przysiadły na podłodze lub gdzie bądź. Środek zajmował wielki stół, zarzucony schematami, trocinami, ścinkami skór i wszelkiego rodzaju narzędziami, od zwykłych noży poczynając, a na ogromnej pile kończąc. Po kątach poupychane fiolki i pękate buteleczki, zwoje sznurów i rzemieni. W jednym kącie znajdował się nieduży kominek, a w pobliżu rozłożony wprost na ziemi spory siennik. Jeśli właścicielka pracowni akurat znajdowała się w twierdzy, od rana dobiegały stąd hałasy świadczące o wytężonej pracy, a także niezbyt przyjemne dla wrażliwych nosów wonie. Siennik przykryty był pięknym czarnym futrem, jedynym trofeum, z którym Kyinrra za żadne skarby się nie rozstanie, drugą pamiątkę po ciekawskiej pumie w postaci głębokiej blizny nosiła na prawym boku od żeber po biodro. Często pracowała do późna w nocy, o ile w ogóle kładła się spać. A jej towarzysz, młoda ciekawska sroka, polował w okolicy na świecidełka. Drogie panie, radzimy uważać na biżuterię. Kyinrra nie przyjmuje reklamacji.
Ostatnio zmieniony przez Ryra dnia 25/5/2015, 17:13, w całości zmieniany 1 raz